Nie wiem, co się ze mną działo. Co
tak właściwie się wydarzyło? Wciąż zadawałam sobie to pytanie.
Nie, to nie prawda. Zadałam je sobie jedynie raz. Przed chwilą.
Lecz czy minęła chwila, czy cała wieczność?
Słowo to zazwyczaj miało dla mnie
jakiś patetyczny i nieprawdziwy wydźwięk. Ale tym razem brzmiało
jak najbardziej sensownie. Bo ile tak naprawdę czasu upłynęło?
Biel. Próbując spojrzeć w
przeszłość, pamiętałam biel wirującą w powietrzu, powoli
zasłaniającą krajobraz, niespiesznie przykrywającą powieki. Czym
ona była? Śniegiem? Nie, to niemożliwe pod żadnym względem.
A gdy powieki opadły, nie pozostało
już nic. Nie, świat się nie skończył, to na pewno się nie
wydarzyło. Jednak miałam wrażenie, że straciłam z oczu jakiś
ważny punkt. Co więcej, wydawało mi się, że zapomniałam o czymś
niezwykle istotnym. O czymś, o czym nie wolno mi było zapomnieć,
bo to mogło zaważyć na całym moim życiu.
Ciemność panująca wokół nie
przypominała nawet najczarniejszej nocy spędzonej w domu. Czy ktoś
zastanawiał się kiedyś nad tym, jaki jest najciemniejszy odcień
czerni? Jak może wyglądać coś czego nie da się określić? Może
wtedy byłam świadkiem czegoś takiego, jednak brak mi było
porównania.
Nie potrafiłam powiedzieć, czy moje
powieki są podniesione czy też nie. Nic nie czułam, a mrok zdawał
się wciąż niezmienny.
Trwałam w tym stanie nie zdając sobie
sprawy z tego, co właśnie działo się wokół mnie, co działo się
ze mną ani z czasu, który płynął nawet pomimo tego, że nie
byłam go świadoma.
Coś się zmieniło. Wokół wyczuwałam
zmianę lecz nie potrafiłam powiedzieć, co jej uległo. Zrozumiałam
to dopiero, gdy uświadomiłam sobie, że słyszę szelest. A może
to był szum? To nie miało znaczenia. Dźwięki zaczynały docierać
do moich uszu, a ja z każdą chwilą coraz lepiej potrafiłam je
rozróżnić. Jak gdybym wydobywała się z gęstej niczym mleko mgły
i z każdą sekundą mogła zobaczyć większy skrawek terenu .
Ten był dotkliwie znajomy. Już z całą
precyzją na jaką pozwalała mi jeszcze trochę przytłumiona
świadomość, potrafiłam go określić. Odgłos przypominał dźwięk
opadających na ziemię kartek papieru.
Gwałtownie otworzyłam oczy. Zdałam
sobie sprawę, że już mogłam kontrolować swoje powieki i co
najważniejsze, czułam jak to robię. Jednak wtedy pożałowałam,
że tak nierozsądnie szybko je rozwarłam. Poczułam ból, niczym
ukłucie, kiedy do moich źrenic dotarło jasne światło. Równie
prędko jak je otwarłam, a może nawet szybciej, zacisnęłam je
mocno. Po chwili czułam jak po policzkach spływają mi łzy.
Spróbowałam ponownie, tym razem dużo
wolniej. Pierwsza próba okazała się nieskuteczna. Dopiero następna
przyniosła oczekiwany efekt. Widziałam już wyraźnie i mogłam
wreszcie ocenić, gdzie się znajduję i co się ze mną dzieje.
Nadal byłam otępiała i nie mogłam przypomnieć sobie co się ze
mną działo. Mimo tego, mój umysł rozjaśniał się coraz bardziej
i z każdą chwilą potrafiłam myśleć coraz logiczniej.
Na pierwszy plan początkowo wysunął
się sufit. Pomalowany jasną farbą nie prezentował się najlepiej,
gdyż ta zdążyła już znacznie się pobrudzić. Tak więc widać
było na nim mało estetyczne plamy. W paru miejscach odchodził też
tynk. Podobnie rzecz się miała ze ścianami, które zobaczyłam
później. Wtedy też zdążyłam zauważyć, że poruszanie karkiem
z jakiegoś powodu nie było najłatwiejszą czynnością. Także i
kończyny wydawały się nie działać tak jak zwykle. Miałam
wrażenie, że mięśnie odzwyczaiły się od ruchu. Na szczęście z
każdą chwilą było coraz lepiej.
Po ścianach przyszła kolej na dalsze
obserwacje. Zdałam sobie sprawę, że leżę na łóżku przykryta
błękitną kołdrą. Była ciepła, miękka i pachniała całkiem
przyjemnie, dlatego poczułam się trochę jak w domu. Ale tylko
trochę, bo wiedziałam, że nie byłam u siebie. Na wprost ode mnie
znajdowała się drewniana komoda ze sporą ilością szuflad. Obok
stał wieszak na ubrania, zwykły, metalowy. Jakiś metr od niego
natomiast usytuowane były drzwi. Pomyślałam, że to dobrze, iż
nie są to żadne kraty oraz że drzwi posiadają klamkę. To chyba
dobrze wróżyło...
Przynajmniej nie jestem w
wariatkowie – pocieszałam
się. - Bo nie jestem?
Uniosłam się na łokciach. Spojrzałam
w prawo. Obok łóżka stał malutki stolik. Leżała na nim kartka
papieru, starannie poskładana. No tak, origami. Widziałam je już
wcześniej. Wiele osób w wiosce fascynowało się tą sztuką, także
zdążyłam napatrzeć się już na jej najróżniejsze formy. Ta,
która leżała obok przypominała łabędzia z szeroko rozpostartymi
skrzydłami. Musiałam przyznać, że był wyjątkowo piękny. Ktoś,
kto go wykonał, stworzył go w taki sposób, że miało się
wrażenie, że zaraz ożyje i odleci.
Dalej, pod przeciwną do tej, pod którą
leżałam, ścianą stała spora, lecz stara szafa. Obok zauważyłam
kolejne drwi. W kącie natomiast znajdowało się krzesło. I był to
koniec wyposażenia tego pomieszczenia. Na podłodze nie leżał
żaden dywan, a ciemne deski straszyły gdzieniegdzie szerokimi
szparami, wyglądającymi na takie, z których za chwilę miał
wydostać się zimny podmuch powietrza.
Znowu opadłam na poduszkę. Chyba
czułam się coraz lepiej. Oszołomienie i dezorientacja powoli
mijały. Zaczynałam myśleć racjonalnie, jednak miało to też
swoje złe strony. Powoli docierało do mnie, że skoro nie byłam w
swoim pokoju, ani też w żadnym znanym mi, to znajdowałam się w
zupełnie obcym miejscu. Nie wiedziałam dlaczego. Nie wiedziałam po
co. Nie miałam pojęcia, jak się tutaj znalazłam. Ogarniał mnie
lęk. Bałam się, zwłaszcza tego, że nie miałam żadnego
wytłumaczenia na to, co się ze mną stało. Strach podsycała
dodatkowo moja wyobraźnia, która nie pomagała mi uporać się z
czarnymi wizjami, wręcz przeciwnie. Choć nie chciałam, miałam
przed oczami najgorszy scenariusz.
Ktoś mnie porwał, myślałam
ze zgrozą.
Mimo tego, miałam nadzieję, że
przesadzam. Może źle się poczułam i ktoś przyniósł mnie do
szpitala? Z tym, że żadna sala szpitalna zdecydowanie tak nie
wyglądała. A może byłam u obcych, ale dobrych ludzi, którzy
chcieli mi pomóc? Tylko czy coś mi się stało? Za nic nie mogłam
tego sobie przypomnieć.
Rodzice na pewno zaraz się pojawią.
Wystarczy poczekać jeszcze chwilę... parę minut. W końcu nie
zapomnieliby o mnie i zawsze się martwili. Przyjdą wkrótce i
zaprowadzą mnie do domu... - łudziłam
się.
Nagle zdałam sobie sprawę z jednej,
bardzo oczywistej rzeczy, którą wcześniej pominęłam. W tym
pokoju były drzwi, nawet dwoje, jednak nigdzie nie zauważyłam
okien. Dziwne, że przeoczyłam tak ważną rzecz, która całkowicie
mogła zmienić moje położenie. Trzeba podkreślić, że mimo tego
braku, w pokoju było bardzo jasno za sprawą dosyć prostych
kinkietów, znajdujących się na każdej ze ścian.
Zastanawiałam się, w jakich miejscach zazwyczaj nie ma okien.
Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to piwnice. Okien nie posiadają
miejsca położone pod ziemią, bo nie są tam do niczego potrzebne.
Gdzie jeszcze? Nic więcej nie mogłam wymyślić. Podrapałam się
po głowie. Po kilku chwilach olśniło mnie. Nie wstawia się ich
przecież także w miejscach, które mają pozostać ukryte. Przed
oczami miałam tajne pokoje, przejścia i inne zagadkowe miejsca, jak
z jakiegoś filmu, co najmniej niezbyt zachęcające w moim
położeniu.
- Czyżbym... naprawdę została porwana? - szepnęłam do siebie
cicho. Nadal nie mogłam w to uwierzyć. To brzmiało zbyt
nieprawdopodobnie. Moi rodzice to skromni, niezbyt zamożni ludzie.
Porywaczom by się to nie opłacało, bo nawet porządnego okupu by
nie dostali.
I chociaż przepełniał mnie strach związany z niepewnością i
niewiedzą, to chyba bardziej wierzyłam w wersję o szpitalu i
dobrych ludziach.
Postanowiłam to sprawdzić. Odsunęłam kołdrę na bok, z ulgą
stwierdzając, że mam na sobie swoje ubrania i powoli przeniosłam
nogi za krawędź łóżka. Usiadłam na nim, starając się
rozruszać stopy. Towarzyszyło temu dziwne uczucie, jakbym nie
poruszała się od bardzo dawna.
Stanęłam na równe nogi i próbowałam zrobić krok do przodu.
Zachwiałam się, na szczęście łóżko nadal było w pobliżu i
bezpiecznie wylądowałam właśnie na nim. Dobrze, bop było na
pewno bardziej miękkie niż podłoga. Odczekałam chwilę i
ponowiłam próbę. Bezskutecznie, nadal nie mogłam ustać dłużej
niż kilka sekund. Raz, drugi, trzeci... wymagało to trochę
wysiłku, ale po jakimś czasie wreszcie „nauczyłam się”
chodzić. Byłam z siebie dumna, lecz to uczucie szybko minęło,
kiedy przypomniałam sobie, gdzie jestem. A raczej z tego, że nie
mam o tym zielonego pojęcia.
Mama zawsze powtarzała mi, że póki jest czas, jest i nadzieja.
Teraz nie byłam pewna, czy te słowa rzeczywiście miały jakiś
sens. Nie mogłam wiedzieć, ile czasu mi zostało, choć nadzieja
wciąż się we mnie paliła.
Musiałam się pośpieszyć.
Ostrożnie,
najciszej jak umiałam, podeszłam do drzwi znajdujących się
naprzeciw łóżka. Gdy podnosiłam rękę by sięgnąć do klamki,
ta drżała mi, jakbym była chora. Wstrzymałam oddech i wreszcie
dotknęłam metalowego przedmiotu. Odczekałam moment, nic się nie
wydarzyło. To dodało mi odwagi, by nacisnąć na nią. Zrobiłam to
i szarpnęłam drzwi do siebie. Nic to nie dało, nadal pozostawały
zamknięte. Spróbowałam więc popchnąć je. To również nie
przyniosło upragnionych rezultatów.
- Nie, dlaczego... - spanikowałam. Zaczęłam gwałtownie, z całą
siłą jaką posiadałam, szarpać je, robiąc przy tym sporo hałasu.
Gdy po paru minutach nadal nie chciały mi ustąpić, załamana
opadłam na kolana. Z zupełną pustką w głowie, nie wiedząc co
począć, klęczałam przed zamkniętymi drzwiami. Minęło sporo
czasu nim uspokoiłam się i zaczęłam planować co dalej.
- Myśl Tsukiko, myśl... - mówiłam do siebie. Początkowo
pomyślałam o tym by zacząć głośno krzyczeć i wzywać pomocy.
Nie byłby to jednak dobry pomysł, bo jeśli zamiast ludzi, którzy
mogli mnie uratować, usłyszeliby to ci, którzy mnie tu zamknęli,
pewnie by się wściekli. A jeśli zrobiliby mi krzywdę? Za bardzo
się tego bałam. - No tak! - ucieszyłam się. Nagle zdałam sobie
sprawę, że to nie jedyne drzwi tutaj. Może tamte okażą się
wyjściem...
Podniosłam się szybko i podbiegłam do wspomnianych drzwi. Zrobiłam
z nimi to, co poprzednio. Szarpnęłam za klamkę, a te posłusznie
otworzyły się.
Uśmiechnęłam się szczęśliwa. Miałam nadzieję, że teraz wyjdę
z pokoju i znajdę się w jakimś znanym mi miejscu, z którego z
łatwością wrócę do domu. Strach opuścił mnie na chwilę i
nawet zdążyłam odetchnąć z ulgą, jednak trwało to bardzo
krótko Już po chwili czar prysł, a ja widziałam, że się
myliłam.
Za drzwiami znajdowała się łazienka. Mała, nawet bardzo, z
podstawowymi sprzętami i przedmiotami w jakie zazwyczaj się je
wyposaża.
Poczułam ogromne rozczarowanie. Nawet to, że miała przyjemny,
niebieski kolor nie pomagało na rozgoryczenie jakie wtedy czułam.
Ponownie miałam wrażenie, że siły mnie opuszczają i że nic już
nie zdołam zrobić. Strach powrócił i zapanował nade mną na
nowo. Nie wiedziałam, co mam robić. Wszystkie pomysły, które
przyszły mi wcześniej do głowy, wyczerpały się. Znowu nachodziły
mnie myśli mówiące, że zostanę tu już na zawsze.
Załamana wróciłam do pokoju. Krzątałam się po nim i ostatkami
chęci zaglądałam do szuflad w komodzie oraz do szafy, ale były
zupełnie puste. Weszłam więc do łóżka. Wtuliłam twarz w
poduszkę, nie zważając na to, że nie należy do mnie. Nakryłam
głowę kołdrą. Chciałam zasnąć i nie myśleć o niczym.
Odpłynąć w błogi stan nieświadomości i nie przejmować się
swoją niepewną sytuacją. Początkowo nie udawało mi się to, bo
nie mogłam odegnać swoich obaw i cały czas rozmyślałam o tym, co
może się stać. Wreszcie jednak, zmęczona strachem, zasnęłam.
Dziadek leżał
w swoim łóżku i wpatrywał się w moją twarz lekko zamglonym
wzrokiem. Wyglądał tak żałośnie, tak słabo, jakby nie miał
siły nawet się podnieść. Kiedy on zdążył się tak postarzeć?
Pamiętam, jak jeszcze niedawno chodziliśmy razem na długie spacery. Dziadek opowiadał mi wtedy wiele historii. Najciekawsze były te z jego życia, z czasów młodości. Gdy mówił o tym, jak to kiedyś i on był w moim wieku, słuchałam go oczarowana.
Pamiętam, jak jeszcze niedawno chodziliśmy razem na długie spacery. Dziadek opowiadał mi wtedy wiele historii. Najciekawsze były te z jego życia, z czasów młodości. Gdy mówił o tym, jak to kiedyś i on był w moim wieku, słuchałam go oczarowana.
Teraz zdawał
się mówić z trudem. Z bólem patrzyłam na niego. Wyglądał,
jakby zaraz miał wyzionąć ducha. To było takie smutne. Tak bardzo
tego nie chciałam. Wszystko, tylko nie to. Proszę... Błagam...
- Tsukiko,
uważaj na złych ludzi.
Obudziłam się z krzykiem i od razu podniosłam się do pozycji
półsiedzącej. Oddychałam ciężko i nierówno. Czułam, że cała
zalana jestem potem. Łzy same płynęły z oczu, nie panowałam nad
nimi.
- Dziadku! – zaszlochałam i ukryłam twarz w dłoniach.
Sen przypomniał mi o jego śmierci. O tym, że miała miejsce
dopiero... wczoraj? Dziadek odszedł na zawsze i już nie powróci.
Już nigdy go nie zobaczę.
Płakałam
długo, aż prawie opadłam z sił. Wcześniej nie zdarzało mi się
to często. Nawet w trudnych sytuacjach zazwyczaj nie roniłam łez.
Wtedy jednak byłam zrozpaczona. Jedyne co czułam, to smutek. Strata
bliskiej mi osoby bolała tak bardzo, że nie potrafiłam o niej nie
myśleć. Nie mogłam zapomnieć i wymazać tego z pamięci.
Tęskniłam za nim, nawet pomimo tego, że ostatnimi czasy zmienił
się i zgorzkniał.
Gdy
się uspokoiłam i doszłam do siebie, jeszcze raz przypomniały mi
się jego słowa. Uważaj
na złych ludzi. Kogo
miał na myśli? Czy może to oni mnie złapali i tutaj przetrzymują?
Dlaczego nikt jeszcze się nie pojawił? Co zamierzają ze mną
zrobić?
Z rozmyślań wyrwał mnie szczęk zamka. Zamarłam, kiedy drzwi się
otwierały. Skrzypiały strasznie, chyba rzadko ktokolwiek ich
używał. Nie wiedziałam, czego się spodziewać ani co mam robić.
Przez chwile przeszło mi przez myśl, żeby się ukryć. Jednak
tutaj nie było miejsca dobrego na kryjówkę. Szafa? Łazienka? Nie,
tam znaleźliby mnie w mgnieniu oka. Dlatego zrezygnowałam i
przerażona czekałam na to, kogo ujrzę.
Moim oczom ukazała się osoba niska, jak karzeł. Gdy przyjrzałam
się bliżej dostrzegłam, że połowę twarzy tego człowieka
zakrywała czarna chusta. Przez nią wyglądał jeszcze bardziej
złowrogo. Jednak dzięki niezakrytej drugiej połowie, mogłam
stwierdzić, że osoba ta, była mężczyzną. Wydawał się dosyć
stary lecz nawet pomimo wieku biła od niego swego rodzaju mroczna
aura, która sprawiała, że przerażał sam jego widok. Efekt ten
dopełniało surowe, poważne spojrzenie, jakim uraczył mnie, gdy
tylko przestąpił próg.
Od razu zauważył, że już nie spałam. W końcu wpatrywałam się
w niego niczym zlękniona sarna i obserwowałam każdy jego ruch
wyczekując, kiedy na mnie skoczy. Z tego wszystkiego nawet nie
wiedziałam, że z całej siły ściskałam rąbek kołdry.
Karzeł miał na sobie czarny płaszcz. Widniał na nim wzór z
czerwonych chmurek. Byłam pewna, że już gdzieś widziałam
identyczny. Tylko gdzie?
Nie podszedł do mnie. Cały czas stał tuż przy drzwiach.
- Wstawaj. Skoro już nie śpisz, pójdziesz ze mną – powiedział
wreszcie. Jego głos był niski i brzmiał bardzo oschle.
Powoli, przerażona, starałam się wykonać polecenie. Jednak
stanęłam na podłodze, zaraz przy łóżku i na tym poprzestałam.
Bałam się zbliżyć do niego. A co jeśli chciał mi zrobić
krzywdę? Kolana trzęsły mi się ze strachu i nie byłam zdolna do
zrobienia nawet kroku. Chciałam pozostać jak najdalej od niego.
Wolałam tkwić tutaj, sama, w zamknięciu niż podejść chociaż
metr bliżej. Ten człowiek nie był dobry. Czułam, po prostu
czułam, że był niebezpieczny!
- No chodź. Co tak długo? Szybciej – niecierpliwił się.
Widocznie denerwował go mój brak pośpiechu.
Pomimo tego co powiedział, nie ruszałam się z miejsca. Pomyślałam
o tym, że może powinnam coś powiedzieć, zapytać go o to kim
jest, czego chce ode mnie. Jednak za bardzo obawiałam się jego
reakcji. Dlatego wolałam milczeć.
- Mówiłem, że idziemy - zirytował się znowu. Tym razem jednak
zareagował.
Poczułam jak coś twardego, mocno uderza w moją twarz. Pisnęłam.
Zamroczyło mnie na moment. Upadłam na twardą podłogę. Gdy
zorientowałam się, co się stało, podniosłam się na kolana.
Zlękniona dotknęłam drżącą dłonią policzka, który piekł
niemiłosiernie. Zaraz obejrzałam ją i zobaczyłam, krew na
palcach. Policzek krwawił.
Bolało. Bardzo bolało. Dlaczego on mi to zrobił? Łzy stanęły mi
w oczach, ale nie uroniłam ich. To mogłoby go jeszcze bardziej
zdenerwować.
Teraz bałam się już nie na żarty. Chciałam uciec, ale nie miałam
dokąd. Chciałam się ukryć, lecz nie miałam gdzie. To było takie
okropne! Tak bardzo pragnęłam znaleźć się w domu. Serce biło mi
jak oszalałe, prawie wyskakując z piersi. Ten mężczyzna naprawdę
był niebezpieczny. Mógł mnie uderzyć ponownie. Mógł mnie
zabić...
Zerknęłam na niego kątem oka. Zauważyłam, że z tyłu miał
jakiś metalowy ogon. Ogon? Co to miało być? To pewnie nim mnie
uderzył. Kim on był? Czyżby to jakiś szaleniec?
- Szybciej! Idziemy, nie guzdraj się tak – powiedział chłodnym
tonem.
Tym razem nie zastanawiałam się długo. Strach sprawiał, że bałam
się nie wykonać jego rozkazu natychmiast. Nie chciałam, by znów
mnie uderzył... nie chciałam, żeby mnie jeszcze bardziej bolało...
Podniosłam się więc najszybciej jak potrafiłam i podeszłam do
niego, trzęsąc się cała. Stanęłam przed nim ze spuszczoną
głową. Obawiałam się spojrzeć mu w oczy. Myślałam tylko o tym,
by nie zrobił mi krzywdy. Błagałam, żeby znowu się nie
zezłościł.
- Tak lepiej. Nie drażnij się ze mną, rozumiesz? Za mną –
nakazał. Odwrócił się i wyszedł z pokoju.
Posłusznie
podążyłam za nim. Człapałam tak, nawet nie zwracając uwagi na
to, którędy idziemy i co mijamy. Wpatrywałam się tylko w jego
plecy i myślałam o tym, by jak najszybciej to wszystko się
skończyło. Jedyne z czego zdawałam sobie sprawę, było to, że
wędrujemy jakimiś korytarzami.
Mężczyzna ani razu nie odwrócił się, by sprawdzić czy nie
uciekłam i nadal szłam z tyłu. Może uważał, że wywarł już na
mnie wystarczająco duże wrażenie i na pewno nie przeszłoby mi
teraz przez myśl, by próbować jakichś sztuczek. Miałby świętą
rację. Ale mógł też po prostu słyszeć moje kroki z tyłu...
Zatrzymał się, więc zrobiłam to samo. Zapukał i po chwili
otworzył drzwi.
Nie wiem jak to się stało, ale poczułam, jakby ktoś mnie
popchnął. Prawie że wleciałam do otwartego pokoju. Gdy już byłam
w środku, usłyszałam, że mężczyzna zamknął drzwi. Zaraz po
tym, znowu mnie popchnął, jednak tym razem tak mocno, że
wylądowałam na środku pokoju. Upadłam, ale na szczęście w porę
podparłam się rękami i nie uderzyłam twarzą o podłogę. Nie
wstałam jednak, tylko usiadłam na kamiennej posadzce. W końcu nie
dostałam żadnego takiego polecenia, a nie chciałam się narażać.
Podniosłam wzrok. Tym razem wielgachne okno od razu rzuciło mi się
w oczy. Za odsłoniętymi, białymi firankami ujrzałam w oddali
zielone korony drzew.
- Spodziewałem się, że będzie wyglądała trochę inaczej. To na
pewno ona? - usłyszałam głos. Nie należał on do osoby, która
mnie tu przyprowadziła. Mężczyzna ten odezwał się dopiero po
chwili.
- Tak. Z całą pewnością.
Odwróciłam się w stronę skąd dobiegał obcy głos. Promienie
słońca padały na wysokiego mężczyznę, więc widziałam go
dokładnie. Jego twarz ozdabiało masa metalowych kolczyków, co
wydało mi się dziwne i niezbyt ładne. Poza tym, rude włosy
dodawały mu charakterystycznego wyglądu, który za sprawą
władczego, pełnego gniewu spojrzenia, był groźny... i trochę
straszny. Nie, nie trochę. Bardzo.
Przełknęłam ślinę. Aż bałam się pomyśleć, co mogło mnie
teraz czekać.
Podszedł i stanął nade mną. Z perspektywy podłogi wydawał się
naprawdę wysoki i przerażający. On też miał na sobie płaszcz z
tym samym wzorem. To musiało coś oznaczać.
- Boisz się? - zadrwił. - To dobrze, bój się. Tylko to ci
pozostało.
Co on mówi? O co mu chodzi? Czy ja zaraz... umrę? Pomyślałam.
- Nie próbuj uciekać. Nie ma sensu. Znajdziemy cię wszędzie –
mówił. Ciarki przechodziły mi po plecach, gdy słyszałam jego
głos. Czułam w nim nienawiść. Nie wiedziałam tylko, czy była
ona skierowana do mnie, czy ten mężczyzna był nią tak
przesiąknięty, że było to dla niego normalne.
- W końcu cię złapaliśmy, więc nie myśl sobie, że teraz
wypuścimy cię tak łatwo. Zostaniesz tutaj.
- Gdzie ja jestem? - spytałam cicho, drżącym głosem. Ledwo co
słowa przechodziły mi przez gardło, ale musiałam przynajmniej
tego się dowiedzieć.
- Nie pozwoliłem ci się odzywać! – wściekły, kopnął mnie w
brzuch. Zwinęłam się z bólu i objęłam bolące miejsce rękami.
Jeśli wcześniej chciałam zapytać o coś jeszcze, teraz nie miałam
już na to odwagi.
- Teraz nie masz wyjścia. Jesteś ode mnie zależna. Dlatego masz być
posłuszna. Całkowicie posłuszna – powiedział, kładąc nacisk
na ostatnie słowa. - Masz robić wszystko to, co ci każę. A jeśli
nie – tutaj uśmiechnął się szyderczo – pożałujesz tego. Już
się o to postaram.
Zrozumiałam doskonale. Nawet nie chciałam myśleć o tym, w jaki
sposób miałabym pożałować. Obolały brzuch i piekący policzek
wystarczyły mi aż nadto.
- I tak nigdzie stąd nie wyjdziesz, więc dla twojej wiadomości,
jesteś w siedzibie Akatsuki – rzucił od niechcenia. Co za
łaskawca, że uraczył mnie taką informacją. Nadal niewiele mi to
mówiło. - Sasori, zabierz ją już.
A więc ten karzeł miał na imię Sasori, pomyślałam.
Nie miałam pojęcia, co się dzieje wokół. Nadal nie wiedziałam
dlaczego się tu znalazłam i kim byli ci ludzie. W dodatku słowa
rudowłosego przeraziły mnie jeszcze bardziej.
- Idziemy – rozkazał karzeł.
Oczywiście, natychmiast wstałam i ruszyłam za karłem o imieniu
Sasori. Panicznie bałam się, że znowu uderzyłby mnie tym swoim
ogonem. Wtedy to mogło być tylko ostrzeżenie. Gdyby to powtórzył,
nie wiadomo, co by ze mnie zostało.
Zaprowadził mnie do pokoju, w którym się wcześniej obudziłam.
Poczekał aż wejdę do środka i zamknął za mną drzwi na klucz.
Skrzywiłam się, gdy usłyszałam ich skrzypienie.
Podeszłam do łóżka i opadłam na nie, rozkładając szeroko ręce.
Westchnęłam ciężko. Co to wszystko miało znaczyć? Czemu akurat
mnie to spotkało?
Usiadłam na krawędzi łóżka i ponownie rozejrzałam się po
pokoju. Mój wzrok utkwił w papierowym łabędziu. Pomyślałam o
rodzicach. Tęskniłam za nimi. Tak bardzo chciałam ich zobaczyć.
Ciekawe, czy mnie zaczęli mnie szukać? A może nie zauważyli
mojego zniknięcia. Może też są załamani śmiercią dziadka i
umknęło im to? Tata wyglądał wtedy na zrozpaczonego. Nigdy
wcześniej nie widziałam go w takim stanie jak wtedy, gdy wszedł
roztrzęsiony do kuchni...
Nagle jakby mnie olśniło. Przypomniałam sobie, że zanim tata
kazał mi udać się do sypialni dziadka, byłam czymś zajęta.
- List... - wyszeptałam i wsunęłam dłoń do kieszeni spodenek.
- Jest! - zawołałam, czując pod palcami papierową kopertę i
pomyślałam, czy przypadkiem nikt nie stoi przed drzwiami i mnie nie
pilnuje. Ale najwyraźniej nikogo nie było, bo sekundy mijały, a
one nie otwierały się.
***
Wybaczcie, że kazałam wam tyle czekać na nowy rozdział. Musiałam sobie zrobić małą przerwę w blogowaniu. Ale już powróciłam, więc teraz rozdziały będą pojawiać się w mniejszych odstępach czasu. Powoli postaram się też nadrobić zaległości na waszych blogach.
Co do rozdziału, strasznie długo go pisałam i poprawiałam milion razy, bo nie chciał wyjść taki, jak to sobie zaplanowałam... i ostatecznie nie wyszedł. Nie ma w nim też za dużo akcji, ale wkrótce, być może już w następnym rozdziale, powinno się to zmienić. No i pojawi się reszta członków, bo dziś tak trochę ubogo było ;p
Mam nadzieję, że mimo wszystko spodobał się wam chociaż trochę. A jeśli nie, śmiało piszcie, dlaczego i co powinnam zmienić :)